Im w kinie słabiej tym w serialach większy wybór. Okazuje się, że można zrobić wiele ciekawych rzeczy w tym formacie. Jesteśmy zachwyceni „Lutherem”, „Sherlockiem” i „Grami o tron”, to są wisienki na torcie. Jednak poza nimi są też seriale robione na lżejszą nutę, ale też ciekawe. Można się przy nich dobrze bawić, nasycić wzrok, pośmiać i pooglądać dobrych aktorów.
W kategorii wzrokowej z pewnością wygrywa „Pan Am”. Piękne stewardessy, luksusowe samoloty i tajni agenci w tle. Naprawdę warto obejrzeć, bo wszystko tam jest dopracowane w najmniejszych szczegółach. Stroje, dekoracje, makijaże... Zachwycające. Miło dla odmiany popatrzeć na czasy gdy kobiety były kobiece, a mężczyźni szarmanccy. Scenariusz kręci się wokół linii lotniczych i intryg szpiegowskich i nie jest może najwyższych lotów, ale na miłą rozrywkę nadaje się świetnie. Dotychczas powstał jeden sezon, a losy drugiego się ważą.
The Cape. Serial bardzo niszowy i z założenia skierowany do konkretnej grupy odbiorców – fanów komiksów. Wszystko tu jest przerysowane prawie do granic, bohaterowie są MEGA bohaterscy, a złoczyńcy BARDZO ŹLI. Jak się to ogląda, to jakby oglądać ruchomy komiks osadzony we współczesnym świecie. I to jest wielka zaleta tej produkcji. Totalny odlot w połączeniu z klasyczną komiksową historią – główny bohater zostaje oskarżony o popełnienie bardzo poważnego przestępstwa. Ktoś próbuje go też zabić, co się nie udaje, jednak on wykorzystuje okazję i „umiera”, dla świata, aby odrodzić się właśnie jako tytułowy The Cape i walczyć ze złem. Boskie:) Trzeba do tej historii podejść na totalnym luzie i z przymrużeniem oka, wtedy można się naprawdę dobrze bawić. Niestety, nakręcono tylko jeden sezon i więcej nie będzie.
Lilyhammer. Norwesko-amerykańska produkcja. Świetna historia amerykańskiego mafioso, który „sprzedaje” swojego szefa policji i w związku z tym musi zostać objęty programem ochrony świadków. Na miejsce do rozpoczęcia nowego życia wybiera Lillehammer (błąd w tytule jest celowy, to po prostu jego wersja nazwy). Zabawne jest zderzenie dwóch światów: człowieka temperamentnego, przyzwyczajonego do kasy i wystawnego życia ze spokojną, wiejską społecznością. Mafioso robi tam prawdziwą rewolucję, zaskarbia sobie na różne sposoby sympatię ludzi i szturmem podbija miasteczko. Rewelacyjny jest aktor w głównej roli - Steven Van Zandt (znany fanom „Rodziny Soprano” i Bruce'a Springsteen'a, w którego zespole gra na gitarze). Póki co powstała jedna seria.
Episodes. Pamiętacie „Przyjaciół” i Joey'a? Główną rolę w Episodes gra właśnie Matt LeBlanc, jednak jest to totalnie inna postać. Serial jest genialny i jego urok też polega na zderzeniu dwóch światów: tym razem amerykańskiego i brytyjskiego. Punktem wyjścia jest impreza – wręczenie nagród za najlepsze brytyjskie seriale. Po raz kolejny wygrywa małżeństwo scenarzystów, które napisało serial o ekskluzywnej szkole z internatem. Zagaduje ich amerykański producent, zaprasza do LA, do pięknej willi i prosi o zaadaptowanie scenariusza na amerykański rynek. I od tego momentu zaczyna się koszmar i cała zabawa. Cudnie pokazana jest brytyjska powściągliwość, amerykańska prostota i zgrzyty z tego wynikające. A wspomniany LeBlanc przeuroczy. Druga seria wkrótce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz