Trylogia o Batmanie (w tej odsłonie) zaczęła się w 2005 roku Batman Begins. Z dzisiejszej perspektywy film ten był słaby, nudny, i jedyne co było w nim w miarę interesujące to geneza "narodzin" bohatera. W 2008 w kinach pojawił się The Dark Knight, nieco lepszy, bardziej mroczny. Zachwyt (nie do końca zasłużony) budził szczególnie Heath Ledger, który dostał nawet Oscara za tę rolę, ale pewnie tylko dlatego, że wcześniej popełnił samobójstwo i inaczej nie wypadało. Bo jego rola nie była odkrywcza, wziął to co najlepsze od poprzedników i dopracował makijaż. Wielkie halo. Oczywiście w drugim filmie technika poszła znacznie do przodu i Batman miał o wiele fajniejsze zabawki. Ale dla równowagi dziewczynę jeszcze brzydszą niż w części pierwszej (w rolę tej samej ukochanej wcielała się najpierw Katie Holmes, później - Maggie Gyllenhaal; dziś wyglądają o wiele bardziej korzystnie niż w tych filmach).
The Dark Knight Rises zapowiadany był jako film genialny, odkrywczy i tak dalej. Trailery skutecznie budowały napięcie, a prasa i Internet bardzo zachęcały do obejrzenia tego dzieła zbierającego entuzjastyczne recenzje. Dziś w kinie przez dwie i pół godziny męczyliśmy coś, co nie było ani genialne, ani odkrywcze, było po prostu nijakie. Każdy oczywiście może iść do kina i wyrazić później własną opinię, jednak z naszej strony zawód jest ogromny. Wizualnie przeciętnie, nic nowego, zabawki te same. Czarny charakter - Bane, okazuje się mięczakiem. Pojawia się Kobieta Kot - nawet niezła, ale kolaboracja z Batmanem sięga trochę za daleko. Generalnie jest jakoś tak cukierkowo, niedobrze się robi, a samo zakończenie jest tak podane na tacy, tak eliminujące domysły, że aż irytujące. Jedyne, co z tego wszystkiego wynika to fakt, że Christian Bale nie będzie już grał Batmana i to jest piękne. A już tak poza wszystkim, to komiks z Bane'm i Batmanem przewyższa zdecydowanie ten słaby scenariusz, wystarczyło tylko to pokazać, zamiast zmieniać wszystko w bezsens.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz