Prometeusz powala na kolana wizualnie. 3D jest tutaj wyjątkowo na miejscu, wiele scen jest wręcz przepięknych, a początek filmu - na statku - to prawdziwy majstersztyk. Zachwycająca jest też kreacja aktorska Michaela Fassbendera, który ma w tym filmie szczególną rolę i doskonale się w nią wciela. To, co zrobili pozostali aktorzy należy pozostawić indywidualnej ocenie. Nie są źli. Szkoda tylko, że do kluczowej roli zatrudniono Noomi Rapace, która nadal jest suchym drewnem bez seksu, i chociaż rola uroku od niej nie wymaga, to i tak jest ciężkostrawna.
Co do scenariusza... Całe szczęście, że człowiek wychodzi z kina "zamroczony" stroną wizualną, i może nie chce mu się potem w domu rozbierać filmu na części pierwsze. Bo jak się tak chwilę zastanowić... to scenariusz jest po prostu słaby.
Początek niczego nie wyjaśnia, i jest nie wiadomo po co, bo później nic z tego nie wynika. Dalej mamy piękne sceny na statku, i dopóki ekranem rządzi Fassbender, wszystko jest w miarę ok. Ale później budzi się reszta załogi i gdzie zaczyna się Prometeusz, tam kończy się logika. W sumie to nic z tego filmu nie wynika, stawiane są pytania na które się nie odpowiada i im dalej w las, tym bardziej bezsensownie. Oczywiście 3D i natłok wizualnych atrakcji dość skutecznie odciąga od tego typu rozważań, jednak szkoda, że ciężko ostatnio o filmy, które byłoby dobre scenariuszowo i wizualnie jednocześnie.
Podsumowując, można iść, nie zaszkodzi, ale wiekopomne dzieło to to nie jest.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz