czwartek, 12 stycznia 2012

4. Sherlock Holmes: A Game of Shadows


Czekaliśmy na tę premierę niezwykle podekscytowani, bo pierwsza część Sherlocka była strzałem w dziesiątkę. Niestety, film sprawił nam zawód na całej linii.


A miało być tak pięknie. Drugą część także reżyserował Guy Ritchie, można się więc było spodziewać dobrych i ciekawych rzeczy. Obsada - w dalszym ciągu doborowa - Robert Downey Jr., Jude Law, w roli brata Sherlocka - Stephen Fry, w epizodycznej rólce - Rachel McAdams i w głównej kobiecej roli - Noomi Rapace (znana z ekranizacji Trylogii Millenium). Historia też zapowiadała się interesująco - na horyzoncie pojawia się konkurencja dla bystrego umysłu Holmesa - okrutny i inteligentny Profesor Moriarty, który chce podbić świat i trzeba mu w tym przeszkodzić. I to by było na tyle, koniec ekscytacji.

Zaskakuje kompletny brak chemii między Sherlockiem i Watsonem, choć w poprzednim filmie aż kipiało i można było boki zrywać z ich błyskotliwych dialogów. No i to w końcu ci sami aktorzy. A relacja na ekranie zupełnie inna. Poprzednia część bardzo skupiała się na procesie myślowym głównego bohatera, jego umiejętności analizowania i wyciągania wniosków. Tutaj Sherlock głównie używa siły mięśnia, nadal eksperymentuje na psie Watsona i sprawia wrażenie jakby go to wszystko przestało bawić.

Dobijającym kwiatkiem do kożuszka jest Noomi Rapace - suche drewno bez seksu, grające Cygankę poszukującą brata, związanego tajemnym paktem z Moriatrym. Noomi ciągle wygląda jak marna kopia Jacka Sparrowa (ma nawet podobny kapelusz, litości) i ma zestaw dwóch wyrazów twarzy, którymi "gra". Sam James Moriarty, prezentowany jako okrutny geniusz jest odpychający, ale na pewno nie przerażający. Ostatnim razem czarny charakter grał Mark Strong, wystarczyło, że spojrzał, a już człowiek czuł się niepewnie. Na Jareda Harrisa, grającego oponenta Holmesa ciężko się patrzy i jest nieprzekonujący. Naprawdę jedyną uroczą osobą w tym całym zgiełku jest McAdams, ale to naprawdę epizod, pięć minut, i Stephen Fry - też daje radę.

Tak generalnie - porażka. Z opowieści o chłodnym, analitycznym umyśle i nieposkromionej inteligencji zrobiono film akcji taki jak wszystkie, i nawet Downey Jr. nie pomógł, a szkoda.

Na koniec dodam tylko, że jest taka jedna scena, która wynagrodziła mi trochę gorzki zawód - ucieczka przez las, często prezentowana w zajawkach. W filmie trwa kilka minut, i jest majstersztykiem, gdzie widać oko i rękę Guya Ritchie. Jednak jak na dwugodzinny film to zdecydowanie za mało Ritchiego w Ritchiem.

Niestety - nie polecamy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz