Stephen Clarke jest Anglikiem, który napisał serię zabawnych książek o Francji i Francuzach, z których polecam absolutnie każdą. Bohatera swoich dzieł - Paul'a najpierw rzucił do francuskiej korporacji, później związał z Francuzką (niejedną),a w końcu wysłał w podróż do Ameryki w międzynarodowym towarzystwie. Każda z opowieści Clarke'a to humorystyczne spojrzenie na francuski styl życia, bycia i jedzenia, ale i ciekawa lekcja kultury. Warto przeczytać, ja cztery razy świetnie się bawiłam.
poniedziałek, 27 grudnia 2010
sobota, 25 grudnia 2010
145. Eat pray love
Zaskakująco fajny film. Piękne obrazki, świetnie nakręcony, a i historia - wbrew temu czego się spodziewałam- mało ckliwa. Film, tak jak książka (której jeszcze nie czytałam) podzielony jest na trzy miejsca- Włochy, Indie i Indonezję. Mnie osobiście najbardziej podobała się część włoska - nakręcona niesamowicie apetycznie, afirmująca życie, pełna słońca i pysznego jedzenia. Pozostałe dwie też są niezłe i oczywiście niezwykle istotne dla głównej bohaterki. Ostatnia część filmu pięknie pokazuje Bali. Julia Roberts jest w tym filmie w ogóle do siebie niepodobna, na luzie, zrelaksowana i uśmiechnięta, aż chce się na nią patrzeć. Ogromny plus za piękne widoki, i za to, że do roli miłości życia Julii Roberts wybrano nie oczywistego pięknisia, tylko właśnie uroczego brzydala - Javiera Bardem. Film jest długi, ale wciąga i zostawia miłe wspomnienia.
niedziela, 19 grudnia 2010
144. The back-up plan
Jennifer Lopez wygląda rewelacyjnie, dołożyli jej fajnego partnera, przewidywalny scenariusz i jedziemy. Historia jest nieprawdopodobnie dla mnie niezrozumiała. Kobieta nie może znaleźć księcia na białym koniu, ale zegarek zaczyna jej tykać, więc decyduje się na inseminację, która błyskawicznie przynosi efekty. W międzyczasie poznaje genialnego faceta w którym zakochuje się z wzajemnością. Wyznaje mu prawdę o ciąży, a on mimo wszystko z nią zostaje i decyduje się wychowywać wspólnie bliźnięta - jak się okazuje. Oczywiście po drodze jest parę kłótni, trochę problemów i nawet krótkie rozstanie, ale kończy się cudownie. Niedobrze mi po tym filmie. Pomijając niezaprzeczalną chemię między aktorami, to reszta mnie osłabiła, plus sceny porodu w wodzie, jak dla mnie za dużo, słabo mi.
143. Despicable me
Świetna animacja, właściwie świetna do 3/4 trwania, bo później już jest smętnie i przewidywalnie. Głównym bohaterem jest złoczyńca Gru, który ma na koncie niezwykle spektakularne kradzieże. Jednak Gru coraz młodszy się nie robi, pojawia się ktoś inny, lepszy od niego a Gru nie jest gotowy do przejścia na emeryturę. Żeby przetrwać w biznesie postanawia ukraść Księżyc i raz na zawsze zapisać się w historii. Na swoich usługach ma armię prześmiesznych żółtych stworków,a jego dom to istna twierdza high-tech. Ma też absolutnie genialnego psa. Po drodze adoptuje trzy małe dziewczynki, dla których oczywiście na koniec staje się najlepszym tatusiem. To jest wątek familijny, a gdy się go pominie dostaje się masę świetnych dowcipów i ciętych ripost. Polecam, mimo poprawności politycznej i pochwały rodzicielstwa jako jedynej sensownej rzeczy do osiągnięcia w życiu.
niedziela, 12 grudnia 2010
142. Legend of the Guardians: The Owls of Ga'Hoole
Przeuroczy film animowany, przepiękne ujęcia, i jak na produkt dla dzieci (bo takie pewnie było przeznaczenie) ciekawa historia. Naturalnie, dobro walczy ze złem, ale co interesujące - bohaterami tej opowiastki są sowy. Różne: małe, duże, ładne, brzydkie, o psychice nieskomplikowanej i zwichrowanej. Całość jest po prostu śliczna, a jest parę takich scen, że zapiera dech. Technika na najwyższym poziomie, fantastyczne głosy w dubbingu (w oryginale, nie oglądałam polskiej wersji i nigdy sobie tego nie zrobię), warto obejrzeć. My długo czekaliśmy na oryginalną wersję, ale opłaciło się. Polecamy. Jest happy end:)
wtorek, 7 grudnia 2010
Lwiwska Piwowarnia, Lwiwske Porter
Bałtycki Porter z kraju, który nie ma dostępu do morza Bałtyckiego :) Piana słaba, ale fragmenty utrzymują się do końca. Barwa wiśniowa, bardzo ładna pod światło. Nagazowanie średnie, a właściwie małe. Mi nie przeszkadza. Smak jest fantastyczny: na początku goryczka łączy się z nutami słodowo-karmelowymi, aby przejść w smak wina z domieszką kawy. Mały smakowy minusik to lekko wyczuwalny posmak alkoholu. Opakowanie gustowne, złoto-czarna stylistyka daje nam znać że to będzie smaczny porter. Polecam.
Witnica, Porter
Znowu Porter Bałtycki, tym razem polski z browaru w Witnicy. Barwa ciemno wiśniowa, aż wpadająca w brąz. Pianka niezbyt bogata, ale gęsta. Gaz w sam raz:) Zapach intensywny, karmelowy. W smaku czuć goryczkę, a później paloną kawę. Bardzo ładnie schowany jest posmak alkoholu, który był dla mnie mało wyczuwalny. Opakowanie mocno średnie. Kolor etykiety sugeruje ciemne piwo, ale sama grafika mi się nie podoba. Kolejne piwo, które można spożyć w zimowe wieczory :)
niedziela, 5 grudnia 2010
Porteris, Utenos
I kolejne "ciemne" piwo. Porter Bałtycki z Litewskiego browaru Utenos. Kolor pod światło ciemnej czereśni. Piana kremowa bardzo szybko opadająca pozostawiająca mizerne resztki. Zapach karmelowo-słodowy, ale mało wyraźny. Smak bardzo palony z silnie wyczuwalnymi winnymi nutami, bardzo się zawiodłem. Wysycenie małe, ale ujdzie. Opakowanie gustowne. Ciemna etykieta i napisy sugerują gatunek piwa. Znowu bez szału. Zostaje mi Żywiecki Porter ?
Belfast Jabłonowo
Idzie zima - pijemy ciężkie piwa, Stouty i Portery. Jedynym z pierwszych tej jesienio-zimy będzie Stout w stylu irlandzkim z polskiego browaru "Jabłonowo". Kolor ciemny rubin (zdjęcie nie jest pod światło, więc wygląda na czarny). Piana beżowa, kremowa, niestety opadająca po chwili. Zapach słodki, kawowo-karmelowy. Zapowiadający ciekawą smakową podróż. Smak: pierwsze uderzenie to karmel i palona kawa, która przechodzi w goryczkę i na końcu niestety w kwasek. Spowodowane jest to zapewne witaminą C stosowaną, jako przeciwutleniacz. Nasycenie CO2 bez szału, ale pasuje do piwa. Opakowanie jak na obrazku estetyczne, sugerujące irlandzkie pochodzenie czterolistną koniczynką. Taki sobie Stout.
sobota, 4 grudnia 2010
141. Percy Jackson & the Olympians: The Lightinig Thief
poniedziałek, 29 listopada 2010
Amber "Koźlak"
W związku z silnie padającym śniegiem postanowiłem sięgnąć po bardziej treściwe i dostarczające więcej rozgrzewającego alkoholu piwo. Sięgnąłem po koźlaka czyli bock bier. Ciemne, mocne piwo dolnej fermentacji. Najpopularniejszym chyba piwem tego typu w Polsce jest "Koźlak" z browaru Amber. Postanowiłem właśnie to piwo wziąć dzisiaj do recenzowania. Kolor bardzo ciemny bursztyn. niektórzy twierdzą że za jasny jak na bocka, ale mi się podoba. Piana początkowo gęsta i puszysta szybko opada (minus). Zapach słodki i słodowy z nutą kawy i karmelu. W smaku jest bardzo podobnie, choć na początku czuć wyraźna goryczkę. Wysycenie dwutlenkiem węgla początkowo jest ok, ale pod koniec picia jest prawie niewyczuwalne. Opakowanie pierwsza klasa, nadrukowany kozioł na butelce bardzo mnie urzeka :). Polecam na zimowe wieczory.
niedziela, 28 listopada 2010
Grafenwalder Hefe Weissbier
I jeszcze jedno piwo dziś. Nazwany "królem taniochy" pszeniczny Grafenwalder z Lidla za (werbel) 1.79zł. Za tą cenę nie można się spodziewać zbyt wiele. A jednak jest to jak najprawdziwszy pszeniczniak. Kolor wpadający w mętno-żółto-pomarańczowy, może zbyt ciemny jak na "białe" piwo. Wysycenie CO2 szczypiące w język co idealnie pasuje do piw pszenicznych. Niestety, mimo tego piana utrzymuje się bardzo krótko i znika bezpowrotnie, co trochę kłóci mi się ze standardami. Teraz najważniejsze, czyli smak i zapach. Silne nuty goździkowo-bananowe wyczuwane nozdrzami łączą się z goryczką smaku. Jestem bardzo zadowolony z tego piwa, a patrząc na cenę to nawet dwa razy. Polecam wszystkim, którzy kochają "pszenicę" i fanom Paulanera, którzy nie chcą płacić 5zł za piwo.
Wexford Irish Cream Ale
Kolejne Ale. Tym razem w wersji Creme. Piwo posiada wewnątrz puszki słynnego widgeta, który powoduje że piwo wygląda jak by było nalane w prawdziwym pubie na Wyspach. Wrażenia z nalewania są niesamowite. Pierwsze jest takie jakbyśmy nalewali mleko, które przeistoczy się w kremową piankę, utrzymującą się do końca picia. Kolor jak to w "ejl" - herbaciany. Wysycenie CO2 (a właściwie azotem z widgeta) małe i tak powinno być. Zapach bardzo słodowy i słodkawy. Niestety w smaku na pierwszy plan przebija się goryczka, która utrzymuje się przez cały czas i tłumi resztę doznań smakowych w postaci bukietu owocowo-słodowego. Mimo goryczki piwo jest delikatne, jak na mój gust aż za bardzo. Zapewne do niego nie wrócę.
Ale Ale
"Ale Ale" chyba pierwsze polskie piwo zrobione przez komercyjny browar w stylu Ale. Miło jestem zaskoczony tym, że w kraju lagera i piw dolnej fermentacji o dość stonowanym smaku, ktoś zdecydował się na górną fermentację (wcześniej był Frater podwójny, ale niestety właściciel Tyskiego przerwał produkcję). Piwo ma bursztynowy kolor. Piana niezbyt duża i po 15 minutach opada; bardzo dobrze w końcu to Ale :). Smak i zapach bardzo bogaty, wręcz ziołowo-kwiatowy. Czuć karmel i aromatyczny chmiel, który utrzymuje się na końcu języka. Nagazowanie średnie, co też pasuje do stylu. Etykieta skromna, bez polotu, ale bardzo duży plus za informacje o składzie. Bardzo polecam i mam nadzieję że więcej browarów zacznie robić coś więcej niż "jasne pełne".
sobota, 27 listopada 2010
Magnus
Dziś pijemy piwo Magnus z browaru Jagiełło.
Hedonista wybrał Magnusa bez dodatków i o nim napisał, ja natomiast dziś piję Magnusa wiśniowego, a wcześniej próbowałam czekoladowego.
Magnus posiada wspaniały ciemny kolor, pod światło jest ciemno bursztynowy, wręcz czerwony. Piana gęsta i pozostawiła przez cały czas picia cienką warstewkę. Zapach i smak bardzo słodki i słodowy. Czuć karmel i bardzo słabo chmiel. Wysycenie dwutlenkiem węgla bardzo małe,co pasuje do tego piwa. Brak na etykiecie składu, ale wierzę że było warzone z pięciu gatunków słodu. Polecam wszystkim którzy nie lubią gorzkiego piwa.
Magnus czekoladowy i wiśniowy są pyszne, jednak są to ciężkie, dość mocne piwa (6%), podobnie jak wersja bez dodatków serwowane w butelkach 0,33 (z przyczyn obiektywnych, moim zdaniem naprawdę taka ilość wystarczy, żeby posmakować). Zapach czekolady i wiśni jest piękny i prawdziwy – nie ma w tych piwach sztuczności i cudowności jak w napojach wiodących firm które piwa smakowe tylko udają. Do mnie osobiście bardziej przemawia czekoladowa wersja, jest niezwykła, intensywna i inna niż to, czego do tej pory próbowałam. Polecam jednak obydwa, warto się zapoznać.
piątek, 26 listopada 2010
140. Scott Pilgrim vs. The World
Reżyserzy Shaun of Dead i Hot Fuzz zabrali się za adaptację komiksu i powstał
G-E-N-I-A-L-N-Y
film!
dwie godziny świetnej zabawy, jazdy bez trzymanki, niesamowitych dialogów, odjechanych zmian scenerii. Dawno się tak nie śmialiśmy. Historia jest prosta: Scott interesuje się pewną tajemniczą dziewczyną, zaczynają się spotykać i tu pojawia się problem. Pojawiają się jej byli faceci, sztuk siedem, których Scott musi pokonać, aby nikt nie stał na drodze do jego szczęścia. Prawdziwie smakowity kąsek dla graczy, masa odniesień do znanych bijatyk, sceny walk po prostu niesamowite i każda inna, wizualnie fantastyczne. Poza tym życie miesza się z grą, w bardzo udany sposób. Całość jest po prostu super. Nie jesteśmy pewni, czy ktoś, kto nie gra na konsoli doceni ten film, pewnie nie, ale polecamy wszystkim fanom gier i komiksów, bo jest MEGA!!!
TRAILER TU!
G-E-N-I-A-L-N-Y
film!
dwie godziny świetnej zabawy, jazdy bez trzymanki, niesamowitych dialogów, odjechanych zmian scenerii. Dawno się tak nie śmialiśmy. Historia jest prosta: Scott interesuje się pewną tajemniczą dziewczyną, zaczynają się spotykać i tu pojawia się problem. Pojawiają się jej byli faceci, sztuk siedem, których Scott musi pokonać, aby nikt nie stał na drodze do jego szczęścia. Prawdziwie smakowity kąsek dla graczy, masa odniesień do znanych bijatyk, sceny walk po prostu niesamowite i każda inna, wizualnie fantastyczne. Poza tym życie miesza się z grą, w bardzo udany sposób. Całość jest po prostu super. Nie jesteśmy pewni, czy ktoś, kto nie gra na konsoli doceni ten film, pewnie nie, ale polecamy wszystkim fanom gier i komiksów, bo jest MEGA!!!
TRAILER TU!
czwartek, 25 listopada 2010
139. Jesus camp
Flaki mi się przewracały podczas oglądania tego filmu. Idealny przepis na pokornego chrześcijanina? Bierzemy dziecko i kładziemy mu w głowę od najmłodszych lat, że tylko Jezus może go zbawić, uczynić jego życie istotnym, nadać mu sens. Przy okazji organizowania obozów religijnych można też opowiadać ośmiolatkom o tym, że rząd jest beznadziejny i trzeba go zniszczyć, opowiadać o aborcji i sugerować, że modlitwa pomoże ją powstrzymać w Ameryce. Można też doprowadzać tabuny dzieci do płaczu, ryku wręcz na zasadzie "tak ci się tylko wydaje, że jesteś fajny, na pewno zrobiłeś coś złego, pomyśl, przypomnij sobie, módl się o rozgrzeszenie". Straszny film, momentami byłam naprawdę zszokowana. A, i jeszcze modlili się za Bush'a, (film z 2006 roku) normalne to to nie było.
wtorek, 23 listopada 2010
138. Black Gold
Film o kawie "od kuchni". Narratorem jest Tadesse Meskela, człowiek który ma misję - pomóc Etiopczykom w uzyskaniu lepszej ceny za kawę, poprawę jakości ich życia. Film jest z 2006 roku, od tego czasu coś się ruszyło w kwestii uczciwego handlu kawą, wiele firm - choćby Coffee Heaven chwali się, że ich kawa pochodzi z plantacji Fair Trade, gdzie pracownicy są dobrze traktowani i godziwie opłacani. Niemniej jednak jest multum firm, które mają to gdzieś, nadal.
Pomijając to jak wygląda biznes to etiopska bieda i myślowy beton pokazany w tym filmie są porażające i straszne. Mają w ręku złoto i nie potrafią nic z tym zrobić, warunki ich życia są tragiczne, wszystko jest bez ładu i składu. Polecam obejrzeć, bo to dogłębne studium ludzkiej głupoty. Czarni bracia nauczyli się totalnie polegać na pomocy z zewnątrz i chce im się coraz mniej robić cokolwiek, w filmie jednostki myślące można było policzyć na palcach jednej ręki. A nie ma nic gorszego niż rozdawnictwo. W Polsce też widać efekty dawania wszystkiego za darmo.
Film reklamuje hasło " Twoja kawa już nigdy nie będzie smakować tak samo". Moja smakuje wyśmienicie, a najbardziej z tego filmu zapamiętałam to, że ludzie są beznadziejnie niereformowalni, a nieliczne inteligentne jednostki muszą się urabiać po łokcie, żeby ten świat jakoś się kręcił.
Pomijając to jak wygląda biznes to etiopska bieda i myślowy beton pokazany w tym filmie są porażające i straszne. Mają w ręku złoto i nie potrafią nic z tym zrobić, warunki ich życia są tragiczne, wszystko jest bez ładu i składu. Polecam obejrzeć, bo to dogłębne studium ludzkiej głupoty. Czarni bracia nauczyli się totalnie polegać na pomocy z zewnątrz i chce im się coraz mniej robić cokolwiek, w filmie jednostki myślące można było policzyć na palcach jednej ręki. A nie ma nic gorszego niż rozdawnictwo. W Polsce też widać efekty dawania wszystkiego za darmo.
Film reklamuje hasło " Twoja kawa już nigdy nie będzie smakować tak samo". Moja smakuje wyśmienicie, a najbardziej z tego filmu zapamiętałam to, że ludzie są beznadziejnie niereformowalni, a nieliczne inteligentne jednostki muszą się urabiać po łokcie, żeby ten świat jakoś się kręcił.
niedziela, 21 listopada 2010
137. I love you Phillip Morris
Świetny film. Czasami zgrzytałam zębami, bo głównymi bohaterami jest para gejów, z całą gamą mniej lub bardziej znośnych gejowskich zachowań, a ja nie jestem tolerancyjna. Jednak historia jest świetna, na dodatek oparta na faktach - jednak to prawda, że życie pisze najlepsze scenariusze. Zaczyna się niewinnie - jest sobie Steve, który prowadzi zwykłe życie,aż przytrafia mu się wypadek samochodowy i od tego momentu postanawia żyć zgodnie ze swoją własną wizją (czyli być gejem pełną gębą, pławić się w luksusie i miło spędzać czas). Jednak na luksusy trzeba kasy, więc Steve zaczyna kombinować, oszukiwać,a to się nie może dobrze skończyć. Chyba, że jednak tak. W wiezieniu poznaje miłość swojego życia - tytułowego Philippa. Dalej ich historia toczy się burzliwie, schodzą się i rozchodzą, a przekręty Steve'a stają się coraz bardziej wyszukane i wielomilionowe. Na końcu nie ma happy endu, a film ten to komediodramat, naprawdę wart obejrzenia, choćby ze względu na to, że jak się już myśli, że się wie, co będzie dalej to następuje jakiś totalnie niesamowity zwrot akcji. Świetne role zagrali Jim Carrey i Ewan McGregor; generalnie mam alergię na Carrey'a, ale tu spisał się świetnie.
sobota, 20 listopada 2010
136. Going postal
Kolejna po "Hogfather" i "Colour of Magic" filmowa - telewizyjna adaptacja książki Terry Pratchett'a. Jego książki są super, a ich wizualizacje tworzone dla telewizji Sky są po prostu genialne. Polskie filmy kinowe nie są tak dobre jak ten telewizyjny. Nie wiem, jak odbierają te dzieła osoby, które nie czytają Pratchett'a, bo świat pokazany w nich jest specyficzny, dużo tam fantastyki, ironii i angielskiego poczucia humoru, ale zawsze to wszystko jest aktualne i świetnie odnosi się do świata współczesnego. Ja czytam i uwielbiam filmy, a ten jest naprawdę super. Pozytywny, pełen niesamowitych postaci, doskonałych dialogów i wizualnie świetny. Dwie części po półtorej godziny każda, więc można sobie rozłożyć na porcje. Polecam!
środa, 17 listopada 2010
135. American Beer
Kolejny film dokumentalny o amerykańskim przemyśle piwnym. Tym razem pokazujący tylko browary rzemieślnicze. Wszystko jest utrzymane w konwencji filmu z wakacji. Wakacji które polegały na odwiedzeniu 38 browarów w 40 dni. Widzimy grupkę przyjaciół, którzy w dość imprezowy sposób chcą dowiedzieć się czegoś więcej o małych browarach, ich wyrobach i ludziach którzy je stworzyli. Bardzo pouczająca historia, pokazująca że Dawid może walczyć z Goliatem. Też bym tak chciał w Polsce.
Trailer: tu
poniedziałek, 15 listopada 2010
134. Beer Wars
Beer Wars to film dokumentalny o sytuacji na amerykańskim rynku piwnym, który zdominowany jest przez 3 producentów. Anheuser-Busch, Coors Brewing Company i Miller posiadają 95% amerykańskiego rynku. Film w bardzo przystępny sposób pokazuje monopolistyczne praktyki i bezduszne wypuszczanie na rynek pozbawionych smaku piw oraz bardzo ciężkie zmagania pozostałych 5% amerykańskiego piwnego rynku czyli małych, rodzinnych, rzemieślniczych browarów. Firmy które przede wszystkim chcą warzyć dobre piwo. W filmie moim zdaniem możemy znaleźć analogie do polskiego piwnego rynku który jest zdominowany przez Kompanię Piwowarską, Grupę Żywiec i Carlsberg Polska. Obejrzyjcie i zastanówcie się co pijecie.
niedziela, 14 listopada 2010
sobota, 13 listopada 2010
Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet. Trylogia Millenium część 1 .
Dawno nie czytałam tak wciągającej, dobrej, sprawnie napisanej książki. Wciąga z butami i nie ma zmiłuj. Nie ma obiadu, nie ma prania, naczynia leżą niepozmywane, konsole niewłączone, laptop nietknięty. Niesamowita jest ta książka i cieszy mnie bardzo fakt, że jest jedną z trzech. Pierwsza jest zamkniętą całością, w kolejnych - które dopiero przeczytam - pojawiają się ci sami bohaterowie. Stieg Larsson o którym wiem tylko tyle, że zmarł zanim książka odniosła sukces, jest pisarzem o dziennikarskim zacięciu, detektywistycznym talencie, pisze zajmująco a przy tym przystępnie i klarownie. Obgryzałam paznokcie z poirytowania, że nie czytam jeszcze szybciej i razem z głównym bohaterem i jego pomocniczką starałam się rozwiązać sprawę. Polecam, bardzo. Ja sobie dawkuję przyjemność i teraz czytam coś zupełnie innego, ale myślę, że pod choinką znajdę część drugą i trzecią, i wtedy nie ma mnie dla nikogo :)
piątek, 12 listopada 2010
132. Unthinkable
wtorek, 9 listopada 2010
Sztywniak. Osobliwe życie nieboszczyków.
Książka jest osobliwa tak jak i jej tytuł. Mary Roach podchodzi do sprawy z wielką starannością. Z dużą dozą humoru, nie przekraczając granic dobrego smaku pisze o tym, co się dzieje z ludzkim ciałem po śmierci. Nie tyle o procesach chemicznych i dajmy na to gniciu, czy jedzeniu przez robaki, ale bardziej o tym, do czego zwłoki mogą służyć zanim się rozłożą i staną bezużyteczne. A okazuje się, że ludzkie ciało, martwe ciało, jest niezwykle pomocne w wielu kwestiach. Pomocne studentom, lekarzom, kryminologom, osobom zajmującym się badaniem katastrof, prowadzeniem crash testów, żołnierzom i całej rzeszy eksperymentatorów, którzy w dużym skrócie - dzięki martwym ludziom ułatwiają lub ratują życie ludziom żywym. Po śmierci każda nasza część się na coś przyda, o ile zapiszemy siebie w darze nauce. Książka jest podzielona na liczne rozdziały, każdy koncentruje się na jakimś ciekawym zjawisku, a autorka odwiedza kilka interesujących i nawet czasem budzących grozę miejsc.
Polecam, ale nie przy jedzeniu.
Polecam, ale nie przy jedzeniu.
sobota, 6 listopada 2010
poniedziałek, 1 listopada 2010
130. The Social Network
Świetny film, genialne dialogi, nie mogłam się oderwać. O tworzeniu facebook'a, o tym jak zostać miliarderem w bardzo młodym wieku i o tym, jak szybko stracić przyjaciół. O tym, jak to jest być chciwym socjopatą też. Rewelacyjny film, choć trochę przekolorowany, ale niezwykle udany. Nie napiszę nic więcej, bo mnie jeszcze pozwą :)
128/129. Wall Street / Wall Street : Money never sleeps
Pierwszy film obejrzeliśmy jakiś czas temu (nie przypominam sobie, żebym go wcześniej widziała, w sensie w tym czasie, w którym był popularny) żeby przygotować sobie grunt do sequelu- Money never sleeps. Pierwszy film był nudny, ale zabawnie było pooglądać komórki w kształcie i o wadze cegieł i generalnie świat sprzed iluś tam lat. Część drugą zmęczyliśmy przez godzinę i naprawdę dalej się nie dało. W każdym razie nam było szkoda czasu, przełączyliśmy się na inny film.
piątek, 29 października 2010
127. Insomnia
Film sprzed niemal 10 lat, ale naprawdę wart obejrzenia. Al Pacino jest słynnym detektywem, który przyjeżdża wraz z partnerem na Alaskę rozwiązać sprawę tajemniczego morderstwa młodej dziewczyny. Wszystko przebiega rutynowo, aż do momentu zasadzki na domniemanego mordercę, w trakcie której zdarzenia zmieniają swój bieg i robi się dziwnie, strasznie i nic już nie wiadomo. Akcja rozgrywa się w rewelacyjnych plenerach, zapierających dech. Obsada doborowa - poza Pacino także Robin Williams i Hilary Swank. Całość udana, choć akcja rozwija się niespiesznie. Polecam!
sobota, 23 października 2010
Lara Croft and the Guardian of Light
Ostatnio na naszym Xbox 360 gramy w „Lara Croft and the Guardian of Light”. Jest to najnowsza odsłona przygód najsłynniejszej na świecie pani archeolog Lary Croft, która na stałe ma swoje miejsce w popkulturze.
W poprzednich częściach pod szyldem Tomb Raider (Hedonistka nie grała, Hedonista grał) Lara była sama, z części na część miała coraz większy biust (gracze zwracają uwagę na takie rzeczy:) i osoba grająca obserwowała akcję zza jej pleców. W Guardian of Light jest inaczej. Bohaterów jest dwóch: Lara i wojownik Totec, przeniesiony z czasów Majów. Gra jest skupiona na kooperacji, trzeba sobie bardzo pomagać i walczyć ramię w ramię. Pole bitwy widać z góry, jest dużo zadań do wykonania: gra jest dobrze zbalansowana pomiędzy logicznymi zagadkami (nie są banalne), eksplorowaniem ruin (w stylu Indiana Jones: zapadnie, włócznie, zwodzone mosty, ucieczki przed wrogiem) i walką z potworami przy użyciu zróżnicowanego arsenału. W grze zbieramy artefakty, relikwie, nowy typy broni, a także świecidełka pomagające w dalszym rozwoju postaci (czasami leżą sobie na drodze, ale w większości przypadków żeby je dostać trzeba wykonać poboczne zadanie, z reguły rozwiązać jakąś łamigłówkę albo zdobyć określoną liczbę punktów).
Gra składa się 14 plansz, ale planowane są różne atrakcje i dodatki. My przeszliśmy do tej pory siedem plansz i jesteśmy grą oczarowani. Pomijając to, że jest ciekawa i bez przerwy się coś dzieje to jest po prostu ładna i dopracowana graficznie, a muzyka podkreśla to, co dzieje się na ekranie. Każda plansza ma trochę inny klimat, inne niebezpieczeństwa i innych wrogów, jednak motywem przewodnim są ruiny z czasów Majów.
Polecamy. Trailer do obejrzenia tu.
W poprzednich częściach pod szyldem Tomb Raider (Hedonistka nie grała, Hedonista grał) Lara była sama, z części na część miała coraz większy biust (gracze zwracają uwagę na takie rzeczy:) i osoba grająca obserwowała akcję zza jej pleców. W Guardian of Light jest inaczej. Bohaterów jest dwóch: Lara i wojownik Totec, przeniesiony z czasów Majów. Gra jest skupiona na kooperacji, trzeba sobie bardzo pomagać i walczyć ramię w ramię. Pole bitwy widać z góry, jest dużo zadań do wykonania: gra jest dobrze zbalansowana pomiędzy logicznymi zagadkami (nie są banalne), eksplorowaniem ruin (w stylu Indiana Jones: zapadnie, włócznie, zwodzone mosty, ucieczki przed wrogiem) i walką z potworami przy użyciu zróżnicowanego arsenału. W grze zbieramy artefakty, relikwie, nowy typy broni, a także świecidełka pomagające w dalszym rozwoju postaci (czasami leżą sobie na drodze, ale w większości przypadków żeby je dostać trzeba wykonać poboczne zadanie, z reguły rozwiązać jakąś łamigłówkę albo zdobyć określoną liczbę punktów).
Gra składa się 14 plansz, ale planowane są różne atrakcje i dodatki. My przeszliśmy do tej pory siedem plansz i jesteśmy grą oczarowani. Pomijając to, że jest ciekawa i bez przerwy się coś dzieje to jest po prostu ładna i dopracowana graficznie, a muzyka podkreśla to, co dzieje się na ekranie. Każda plansza ma trochę inny klimat, inne niebezpieczeństwa i innych wrogów, jednak motywem przewodnim są ruiny z czasów Majów.
Polecamy. Trailer do obejrzenia tu.
piątek, 22 października 2010
126. Trick
czwartek, 21 października 2010
125. Unbreakable
Katastrofa kolejowa i jeden, jedyny człowiek, który przeżył. Na dodatek bez najmniejszego zadrapania. Wiele lat wcześniej: rodzi się dziecko tak delikatne, że przy porodzie łamie ręce i nogi.
Ich losy splatają się w niesamowity i zaskakujący sposób i o tym jest ten film. Świetne role grają Bruce Willis i Samuel L. Jackson.
Cokolwiek więcej napiszę ujawnię za dużo, więc radzę obejrzeć.
Trzyma w napięciu do ostatniej minuty i jest po prostu niesamowity. Dawno nie widziałam tak dobrego filmu, tak zaskakującego i tak na serio mówiącego o rozrywkowym temacie.
Dobra, już nic więcej.
Naprawdę polecam!!!
Ich losy splatają się w niesamowity i zaskakujący sposób i o tym jest ten film. Świetne role grają Bruce Willis i Samuel L. Jackson.
Cokolwiek więcej napiszę ujawnię za dużo, więc radzę obejrzeć.
Trzyma w napięciu do ostatniej minuty i jest po prostu niesamowity. Dawno nie widziałam tak dobrego filmu, tak zaskakującego i tak na serio mówiącego o rozrywkowym temacie.
Dobra, już nic więcej.
Naprawdę polecam!!!
niedziela, 17 października 2010
124. Fast food nation
sobota, 16 października 2010
123. RED
RED – retired, extremely dangerous. I wszystko jasne. Bruce Willis, Helen Mirren, Morgan Freeman, John Malkovich w doskonałej formie, wyluzowani, gotowi zabić z zimną krwią każdego, kto stanie im na drodze. Tak właściwie to oni stoją na drodze CIA, i to oni mają być zabici. Ale zabić RED to nie taka prosta sprawa. Fajny, rozrywkowy film na weekend. I jednocześnie kolejna zajebista adaptacja komiksu.
122. Exit through the gift shop
Świetny film dokumentalny o ludziach zajmujących się tak zwaną sztuką uliczną (nie mylić z lataniem ze sprayem po mieście i pisaniem że „Jasiu jest głupi”). Na początku poznajemy człowieka – Thierry’ego Guetta, który zupełnie przez przypadek trafił do tego środowiska, zaprzyjaźnił się z wieloma znaczącymi na tym polu artystami. Pozwolili mu nakręcić o sobie film, chodził z nimi na „akcje”, naklejał plakaty, malował mury. Historia jego życia jest zaskakująca i przybiera niesamowity obrót. Niesamowici, pełni pasji są też artyści, których pokazuje: Banksy, Shephard Fairey (ten, który wymyślił słynny czerwono-niebieski wizerunek Obamy) , Invader (tworzy wizerunki Space Invaders z płytek od kostek Rubika i przykleja je w zaskakujących miejscach na całym świecie, widzieliśmy jednego w Paryżu :) i wielu innych.
To, co nas przyciągnęło do tego filmu to Banksy – brytyjski street artist, z genialnymi pomysłami, o niepowtarzalnym stylu. Jest kopiowany na milion sposobów, jest idolem w swoim środowisku, zarabia niesamowitą kasę kiedy już zorganizuje jakąś wystawę. I nikt nie wie, kim tak naprawdę jest. W filmie nie pokazuje twarzy, jego głos jest komputerowo zmieniony. Jednak daje nam wgląd w swoje artystyczne życie, pokazuje niesamowite pomysły i prowokacje. Nie wiemy, czy znacie Banksy’ego. My go uwielbiamy. Niestety, długość życia tego rodzaju sztuki który uprawia jest mega krótka i w Londynie nie udało nam się znaleźć żadnego ze słynnych szczurków, czy innych charakterystycznych obrazków. Być może nie trafiliśmy na właściwą ulicę.
Warto obejrzeć ten film. Bo opowiada o pasji, która staje się siłą napędową i pozwala nieść przesłanie. Pasji, która koloruje szarą rzeczywistość. Pokazuje też jak przewrotna potrafi być współczesna sztuka, i że tak właściwie dziś wszystko może być sztuką, za którą ludzie chcą płacić ciężkie pieniądze. Polecamy!!!
To, co nas przyciągnęło do tego filmu to Banksy – brytyjski street artist, z genialnymi pomysłami, o niepowtarzalnym stylu. Jest kopiowany na milion sposobów, jest idolem w swoim środowisku, zarabia niesamowitą kasę kiedy już zorganizuje jakąś wystawę. I nikt nie wie, kim tak naprawdę jest. W filmie nie pokazuje twarzy, jego głos jest komputerowo zmieniony. Jednak daje nam wgląd w swoje artystyczne życie, pokazuje niesamowite pomysły i prowokacje. Nie wiemy, czy znacie Banksy’ego. My go uwielbiamy. Niestety, długość życia tego rodzaju sztuki który uprawia jest mega krótka i w Londynie nie udało nam się znaleźć żadnego ze słynnych szczurków, czy innych charakterystycznych obrazków. Być może nie trafiliśmy na właściwą ulicę.
Warto obejrzeć ten film. Bo opowiada o pasji, która staje się siłą napędową i pozwala nieść przesłanie. Pasji, która koloruje szarą rzeczywistość. Pokazuje też jak przewrotna potrafi być współczesna sztuka, i że tak właściwie dziś wszystko może być sztuką, za którą ludzie chcą płacić ciężkie pieniądze. Polecamy!!!
wtorek, 12 października 2010
Boardwalk Empire
Serial HBO, wczoraj oglądaliśmy czwarty odcinek. HBO ma to do siebie, że jak się już weźmie za jakiś serial to jest od razu hicior. Ameryka podobno już oszalała.
Rok 1920, alkohol zostaje zakazany. Mafia rośnie w siłę, przemytnicy mają swój złoty czas, droga od zera do bohatera jest prosta. Wielu ludzi angażuje się w "biznes" i zarabia krocie. Jednak oczywiście każdy medal ma dwie strony, bo wraz z pieniędzmi i ambicjami pojawiają się kłótnie o udziały i wpływy.
Akcja serialu rozpoczyna się w Atlantic City, gdzie wszystkim trzęsie "Nucky" Johnson, który od pierwszych minut prohibicji kręci kasę na przemycie alkoholu. Na scenie pojawiają się też inne ważne postaci: Al Capone (na początku drogi do sławy), Lucky Luciano, Arnold Rothstein (wszyscy prawdziwi, związani z mafią i alkoholem historycznie, że tak powiem). I mnóstwo pobocznych, fikcyjnych osób.
Całość jest obsesyjnie wręcz dopracowana. Większość scenografii została zbudowana na potrzeby widowiska, wnętrza są detaliczne związane z epoką (od sztućców po dywany i tapety). Pilotowy, półtoragodzinny odcinek reżyserował Martin Scorsese, który jest dobrym duchem całego przedsięwzięcia.
Z jednej strony mamy piękne stroje, zbytki, cudowne życie bogaczy. Z drugiej - podziemie. Nielegalne fabryki, walki gangsterów, intrygi polityczne i brutalną eliminację przeciwników. Całość jest dobrze wyważona, wielowątkowa, sprawnie nakręcona, z umiejętnie budowanym napięciem. Myślę, że większość ludzi określiłaby ten serial jako "męskie kino", bo kobiety pokazane są w większości jako słodkie zabawki, a faceci zajmują się polityką i strzelaniem do siebie, ale to nie jest dobra szuflada. To jest po prostu dobre kino. Okazuje się, że serial też może być naprawdę ciekawy, dopracowany i pasjonujący. Polecamy!!!
Rok 1920, alkohol zostaje zakazany. Mafia rośnie w siłę, przemytnicy mają swój złoty czas, droga od zera do bohatera jest prosta. Wielu ludzi angażuje się w "biznes" i zarabia krocie. Jednak oczywiście każdy medal ma dwie strony, bo wraz z pieniędzmi i ambicjami pojawiają się kłótnie o udziały i wpływy.
Akcja serialu rozpoczyna się w Atlantic City, gdzie wszystkim trzęsie "Nucky" Johnson, który od pierwszych minut prohibicji kręci kasę na przemycie alkoholu. Na scenie pojawiają się też inne ważne postaci: Al Capone (na początku drogi do sławy), Lucky Luciano, Arnold Rothstein (wszyscy prawdziwi, związani z mafią i alkoholem historycznie, że tak powiem). I mnóstwo pobocznych, fikcyjnych osób.
Całość jest obsesyjnie wręcz dopracowana. Większość scenografii została zbudowana na potrzeby widowiska, wnętrza są detaliczne związane z epoką (od sztućców po dywany i tapety). Pilotowy, półtoragodzinny odcinek reżyserował Martin Scorsese, który jest dobrym duchem całego przedsięwzięcia.
Z jednej strony mamy piękne stroje, zbytki, cudowne życie bogaczy. Z drugiej - podziemie. Nielegalne fabryki, walki gangsterów, intrygi polityczne i brutalną eliminację przeciwników. Całość jest dobrze wyważona, wielowątkowa, sprawnie nakręcona, z umiejętnie budowanym napięciem. Myślę, że większość ludzi określiłaby ten serial jako "męskie kino", bo kobiety pokazane są w większości jako słodkie zabawki, a faceci zajmują się polityką i strzelaniem do siebie, ale to nie jest dobra szuflada. To jest po prostu dobre kino. Okazuje się, że serial też może być naprawdę ciekawy, dopracowany i pasjonujący. Polecamy!!!
121. Predators
Najbardziej denny film jaki oglądałam w tym roku. Pomijam brak fabuły, który w filmach akcji rzadko bywa elementem kluczowym. Jednak nie mogę pominąć słabizny, która wylewała się na nas z ekranu przez dwie godziny. Drewniane dialogi, beznadziejna intryga, plastikowe straszydła i sztuczna krew. Nie wiem po co ten film powstał. Beznadzieja.
czwartek, 7 października 2010
120. 22 Bullets (L'immortel)
Ciekawy, europejski film o mafii. Główną rolę gra Jean Reno, całość jest po francusku, pięknie, niespiesznie nakręcona. Historia krwawa i okrutna, ale podana plastycznie, w dopracowany sposób. Nie żadna tam klasyczna nawalanka z techniawką w tle. Akcja się toczy, nie biegnie, dialogi są rozbudowane, krajobrazy cudne. Po prostu bardzo ładny film, choć o nieładnych sprawkach.
sobota, 2 października 2010
Glee sezon 1
Glee!!! Serial znalazł się przypadkowo, ale już po obejrzeniu pierwszego odcinka wiedzieliśmy, że będziemy oglądać dalej. Głównymi bohaterami są członkowie tak zwanego „Glee Club”, czyli po naszemu szkolnego chóru. Jest to jednak chór zrzeszający wybitne talenty wokalne, a niekiedy taneczne.
Rzecz dzieje się w liceum, mamy więc środowisko uczniów i nauczycieli, momentami totalnie przerysowane, czasami bardzo zabawne. Podobno „targetem” tego serialu są ludzie w wieku lat mniej więcej trzydziestu, ale myślę, że każdy znajdzie coś dla siebie. W Glee pokazane są typowe młodzieżowe problemy: brak akceptacji i walka o nią, niechciana ciąża, podział na młodzież popularną i nie. Jest też i środowisko nauczycieli.
Opiekunem chóru jest pan Schuester, który marzy o tym, żeby doprowadzić grupę śpiewających dzieciaków do eliminacji regionalnych chórów szkolnych. Idzie mu coraz lepiej, czego nie może znieść nieustannie z nim walcząca wuefistka, zapalona trenerka cheerleaderek – Sue Sylvester. Poza tym Schuester ma żonę – wariatkę, która mocno go oszukuje. Dla przeciwwagi pojawia się postać szkolnej pani pedagog. Genialna, to trzeba zobaczyć, szczególnie jej odjazdowe sweterki w zwierzątka.
Wszystkie perypetie młodzieży i dorosłych są okraszone świetnymi piosenkami wykonywanymi przez barwną ekipę Glee. Co tydzień mają inny motyw przewodni. Jeden z odcinków pierwszej serii został poświęcony twórczości Madonny, inny – Lady Gaga, ale w większości odcinków chór wykonuje różne kawałki, solo, w duetach i wszyscy naraz. Mieszają popowe hiciory z musicalowymi standardami. I to jest powód, dla którego warto oglądać ten serial, muzyka i wykonania są po prostu genialne. Ludzie, którzy tam śpiewają to prawdziwe talenty, aranżacje są cudowne i w moim mp3 playerze piosenki z Glee lecą bez przerwy. Poza tym jest wesoło, kolorowo, a żeby nie było za różowo to jest taka postać jak wspomniana Sue Sylvester, która w pięć minut doprowadziłaby doktora House’a do załamania nerwowego.
Polecamy!
Rzecz dzieje się w liceum, mamy więc środowisko uczniów i nauczycieli, momentami totalnie przerysowane, czasami bardzo zabawne. Podobno „targetem” tego serialu są ludzie w wieku lat mniej więcej trzydziestu, ale myślę, że każdy znajdzie coś dla siebie. W Glee pokazane są typowe młodzieżowe problemy: brak akceptacji i walka o nią, niechciana ciąża, podział na młodzież popularną i nie. Jest też i środowisko nauczycieli.
Opiekunem chóru jest pan Schuester, który marzy o tym, żeby doprowadzić grupę śpiewających dzieciaków do eliminacji regionalnych chórów szkolnych. Idzie mu coraz lepiej, czego nie może znieść nieustannie z nim walcząca wuefistka, zapalona trenerka cheerleaderek – Sue Sylvester. Poza tym Schuester ma żonę – wariatkę, która mocno go oszukuje. Dla przeciwwagi pojawia się postać szkolnej pani pedagog. Genialna, to trzeba zobaczyć, szczególnie jej odjazdowe sweterki w zwierzątka.
Wszystkie perypetie młodzieży i dorosłych są okraszone świetnymi piosenkami wykonywanymi przez barwną ekipę Glee. Co tydzień mają inny motyw przewodni. Jeden z odcinków pierwszej serii został poświęcony twórczości Madonny, inny – Lady Gaga, ale w większości odcinków chór wykonuje różne kawałki, solo, w duetach i wszyscy naraz. Mieszają popowe hiciory z musicalowymi standardami. I to jest powód, dla którego warto oglądać ten serial, muzyka i wykonania są po prostu genialne. Ludzie, którzy tam śpiewają to prawdziwe talenty, aranżacje są cudowne i w moim mp3 playerze piosenki z Glee lecą bez przerwy. Poza tym jest wesoło, kolorowo, a żeby nie było za różowo to jest taka postać jak wspomniana Sue Sylvester, która w pięć minut doprowadziłaby doktora House’a do załamania nerwowego.
Polecamy!
niedziela, 26 września 2010
119. Get him to the Greek
Uroczy film, pomimo niekiedy hardkorowych żarcików. Fajne połączenie tego, co amerykańskie i tego, co brytyjskie. Historia jest dość prosta. Pewna wytwórnia płytowa - której szefa gra Puff Daddy i jest w tej roli mega komiczny- potrzebuje czegoś/kogoś, co podniesie ich z dołka. Jeden z pracowników - w tej roli Jonah Hill, misiowaty i zabawny; wpada na pomysł, że trzeba reaktywować karierę nieco już zakurzonego brytyjskiego rockmana - w tej roli Russell Brand (narzeczony Katy Perry). No i się zaczyna. Rockmana trzeba przywieźć na koncert z Londynu do Nowego Yorku, w stanie nadającym się do spożycia - czyli pilnować go jak dziecka, wyrywać mu narkotyki z ręki i dużo z nim pić i imprezować. Dzielny asystent z trudem wywiązuje się z tej roli, ale wszystko dobrze się kończy. Pomijając wątki muzyczne, w tak zwanym międzyczasie dowiadujemy się sporo o życiu prywatnym obydwu panów, które nie jest ani proste, ani wesołe. Naprawdę fajny film, dużo dobrej muzyki, a Russell Brand to jakieś objawienie - ma ogromny talent komiczny i dramatyczny i już się nie mogę doczekać kolejnych filmów z jego udziałem.
118. Knight and Day
Przyjemny, sympatyczny i momentami nawet zabawny film akcji; wątki romansowe bardzo szczątkowe. Akcja jest dynamiczna, historia prosta - jak to w typowym, amerykańskim filmie. Bohaterowie często zmieniają miejsce pobytu, mają różne szalone przygody, strzelają, jeżdżą samochodami i narażają swoje życie - wszystko oczywiście w imię ważnej sprawy. Aktorska para głównych bohaterów - Cruise i Diaz okrasza prawie każdą scenę hollywoodzkim uśmiechem, a sceny kaskaderskie są "wow!". Nie mylić z wybitnym dziełem, ale pobawić się można.
poniedziałek, 20 września 2010
117. Robin Hood
sobota, 18 września 2010
Nemiroff tasting night
Jest sobota i mamy dziś wieczór testowania wódki Nemiroff. Zestaw testowy przywiózł nam z Ukrainy brat cioteczny (pozdrawiamy!). Składał się on (czas przeszły, bo został wypity:) z pięciu buteleczek wspomnianego alkoholu, na dodatek w pięciu różnych smakach. Naszymi faworytami są: Birch Special i Cranberry, natomiast odrzucamy: Rye Honey, Honey Pepper i Original. Pierwsze dwie są delikatne, w Birch czuć delikatne nuty owocowe, a w Cranberry mocny, słodki smak żurawiny. Jeżeli chodzi o te, które nie smakują nam za bardzo to: Rye Honey jest zbyt mdła, Honey Pepper przesadnie pikantna, natomiast Original jest zbyt wytrawna. Oczywiście, nasza ocena jest subiektywna. Zachęcamy do spróbowania wszystkich, bo pewnie każdy znajdzie coś dla siebie. Niektóre są dostępne w polskich sklepach, ale nie wszystkie widzieliśmy.
Kieliszki nie są od kompletu, były przeznaczone do testowania wódki Pravda.
Kieliszki nie są od kompletu, były przeznaczone do testowania wódki Pravda.
Szablony do cappuccino Tchibo
Przy okazji ostatniej wizyty w Łodzi kupiliśmy te oto szablony do cappuccino. Mała rzecz a cieszy. Szablonów można używać zgodnie z nazwą – do posypywania kawy, jednak nadają się też na przykład do ozdabiania ciast i zapewne wielu innych rzeczy. Wykonane są ze stali nierdzewnej, co czyni je gadżetem na lata; są lekkie i nie zajmują dużo miejsca. Polecamy bardzo wszystkie akcesoria i produkty Tchibo – mają świetne ekspresy i mnóstwo rzeczy codziennego użytku, które są nie tylko praktyczne, ale po prostu ładne. Cała linia drobiazgów dla Tchibo została na przykład zaprojektowana przez Conran Group.
strona Tchibo
ekspresy, naprawdę śliczne i banalne w obsłudze
akcesoria
piątek, 17 września 2010
114., 115. i 116. Saga (muahaha) Zmierzch
Przysiadłam do oglądania Zmierzchu, bo to już trzecia część filmu, a szał nastolatek, a nawet 20 i 30 –latek nie mija, postanowiłam więc sprawdzić, o co chodzi. Hedonista też się zmusił, bo akurat był w delegacji i z braku laku…. Przeczytał, to co napisałam i się pod tym podpisuje.
Obejrzałam wszystko i moje wrażenia w skrócie są takie: część pierwsza: wizualnie super, świetna muzyka. Druga – na siłę kontynuujemy coś, co mogłoby być formą zamkniętą. Trzecia – litości! Ile można?!
Fabuła jest mega naciągana. Generalnie z Twilight jest według mnie ta sama historia co z Harry Potter’em – bierzemy to, co już jest znane, lepimy z tego coś „nowego”, osadzamy na gruncie bliskim nastolatkom i jedziemy odebrać czek. Potter’a nie trawię, po pierwszej części zarzuciłam czytanie, filmów obejrzałam kilka, ale jakiegoś kolosalnego wrażenia nie wywarł na mnie żaden z nich.
Tak na marginesie, to bardzo lubię historie o wampirach i czarodziejach, ale może akurat niekoniecznie te dwie.
Wracając do samego Zmierzchu, to jestem jeszcze pod wrażeniem tego, jak doskonałym jest produktem marketingowym. Jak jedzenie z fastfoodów. Idzie się zjeść ciastko, a pożera się siedem zestawów, bo czegoś tam dosypują. Postaci Belli i Edwarda są „genialnie” skonstruowane. Obydwoje są dość tajemniczy, on to już w ogóle; ona silna, on niedostępny i takie tam. Poza tym są idealni.
Taki funny fact: jest termin na takich cudownych bohaterów: marysuizm.
Gdybym miała piętnaście lat, pewnie lałabym rzewne łzy, marzyłabym o Edwardzie i zazdrościła Belli, że taka piękna, mądra i ma takiego wampira u boku. Jednak mam nieco więcej, i miłość starego faceta do siedemnastki zakrawa mi na pedofilię; on ma przecież ze sto lat…Tak poza tym nieco mnie razi piramidalna ilość bzdur w tym filmie. Piętnastki zapatrzone w Pattisona zapewne to przeoczą, bo jest taki słitaśny, ale ja odpadłam już przy kudłatych wilkołakach. Normalnie „Opowieści z Narnii”. Poza tym, czy naprawdę nikt nie zauważył, że Cullenowie są wampirami? Przez tyle lat? Amerykanie to naprawdę idioci. Że nie wspomnę o rozterkach głównej bohaterki, to dopiero są idiotyzmy.
Doczytałam, że jest czwarty tom książki, która będzie zekranizowany w dwóch częściach (nie zarzynajmy za wcześnie kury znoszącej złote jajka). Poszukałam w Internecie streszczenia i spełniły się moje najczarniejsze przeczucia: będzie ślub i ciąża. Świetnie.
Podsumowując: Zmierzch jest jak romansidła Grocholi, tyle, że bohaterowie mają dziwne oczy i szybko biegają. Więcej różnic nie widzę.
Obejrzałam wszystko i moje wrażenia w skrócie są takie: część pierwsza: wizualnie super, świetna muzyka. Druga – na siłę kontynuujemy coś, co mogłoby być formą zamkniętą. Trzecia – litości! Ile można?!
Fabuła jest mega naciągana. Generalnie z Twilight jest według mnie ta sama historia co z Harry Potter’em – bierzemy to, co już jest znane, lepimy z tego coś „nowego”, osadzamy na gruncie bliskim nastolatkom i jedziemy odebrać czek. Potter’a nie trawię, po pierwszej części zarzuciłam czytanie, filmów obejrzałam kilka, ale jakiegoś kolosalnego wrażenia nie wywarł na mnie żaden z nich.
Tak na marginesie, to bardzo lubię historie o wampirach i czarodziejach, ale może akurat niekoniecznie te dwie.
Wracając do samego Zmierzchu, to jestem jeszcze pod wrażeniem tego, jak doskonałym jest produktem marketingowym. Jak jedzenie z fastfoodów. Idzie się zjeść ciastko, a pożera się siedem zestawów, bo czegoś tam dosypują. Postaci Belli i Edwarda są „genialnie” skonstruowane. Obydwoje są dość tajemniczy, on to już w ogóle; ona silna, on niedostępny i takie tam. Poza tym są idealni.
Taki funny fact: jest termin na takich cudownych bohaterów: marysuizm.
Gdybym miała piętnaście lat, pewnie lałabym rzewne łzy, marzyłabym o Edwardzie i zazdrościła Belli, że taka piękna, mądra i ma takiego wampira u boku. Jednak mam nieco więcej, i miłość starego faceta do siedemnastki zakrawa mi na pedofilię; on ma przecież ze sto lat…Tak poza tym nieco mnie razi piramidalna ilość bzdur w tym filmie. Piętnastki zapatrzone w Pattisona zapewne to przeoczą, bo jest taki słitaśny, ale ja odpadłam już przy kudłatych wilkołakach. Normalnie „Opowieści z Narnii”. Poza tym, czy naprawdę nikt nie zauważył, że Cullenowie są wampirami? Przez tyle lat? Amerykanie to naprawdę idioci. Że nie wspomnę o rozterkach głównej bohaterki, to dopiero są idiotyzmy.
Doczytałam, że jest czwarty tom książki, która będzie zekranizowany w dwóch częściach (nie zarzynajmy za wcześnie kury znoszącej złote jajka). Poszukałam w Internecie streszczenia i spełniły się moje najczarniejsze przeczucia: będzie ślub i ciąża. Świetnie.
Podsumowując: Zmierzch jest jak romansidła Grocholi, tyle, że bohaterowie mają dziwne oczy i szybko biegają. Więcej różnic nie widzę.
wtorek, 14 września 2010
112. i 113. Komedie romantyczne
Obejrzałam ostatnio dwie komedie romantyczne : He's just not that into you i Valentine's Day. W obydwu występuje cała masa gwiazd i gwiazdeczek, obydwa ogląda się przyjemnie i bezstresowo i są totalnie o miłości. Drugi film dotyczy konkretnie dnia walentynek, który przynosi wiele zaskoczeń i rozczarowań bohaterom. Ja sama byłam zaskoczona zakończeniem niektórych wątków, to dobrze. Pierwszy film mówi o związkach i miłości rzecz jasna, ale w nieco może poważniejszy sposób. I do tego rozpracowuje typowe dla niektórych kobiet myślenie "nie zwraca na mnie uwagi, znaczy, że mu się podobam, a on tylko udaje". W jednym i drugim filmie są momenty ładne i wzruszające, w obydwu gra Bradley Cooper, można sobie popatrzeć na ładnych ludzi i ich uśmiechy. Wiadomo, it's not a rocket science, ale ogląda się sympatycznie.
środa, 8 września 2010
Sherlock Holmes BBC
Sherlock Holmes jaki jest każdy wie, a szczególnie dobrze wiedzą o tym Brytyjczycy, którzy mają na jego punkcie hopla. Sam detektyw oraz jego przyjaciel są wdzięcznym tematem filmowym, seriali powstało również mnóstwo. Dzieło BBC jest najnowsze, a akcja toczy się we współczesnym Londynie.
Sherlock tam po prostu jest, ma też współlokatora Watsona, wynajmują mieszkanie na Baker Street (całkiem nowoczesne, ale fotele są takie jak w muzeum Sherlocka; filmowe mieszkanie nie jest na prawdziwej Baker Street, bo producenci doszli do wniosku, że nie ogarną, bo jest tam za duży ruch) i oczywiście rozwiązują zagadki.
Sherlock, grany przez Benedicta Cumberbatch’a (człowieka o niezwykle hipnotycznej powierzchowności) jest błyskotliwy, niesamowity, szybki, dużo mówi, bardzo dużo myśli. Sherlock BBC jest podobny do Sherlocka Guy’a Ritchie, tyle, że w wersji BBC jest on jeszcze większym socjopatą i ma nowsze gadżety z których chętnie korzysta. Jego wariactwa ładnie tonuje Watson, grany przez Martina Freeman’a, który również jest spostrzegawczy, ale jest jedynie tłem dla szalonego kolegi.
Pierwsza seria to trzy półtoragodzinne filmy, każdy o innej sprawie. Zagadek jest mnóstwo, wiele jest zwrotów akcji, jest zabawnie i interesująco, bo sposoby dochodzenia Sherlocka do rozwiązywania spraw są niesamowite. Poza tym z Watsonem biegają, jeżdżą i chodzą po Londynie 2010, techniki się nie boją i razem tworzą dream team do spraw niemożliwych.
Cztery i pół godziny świetnej zabawy, pięknego języka i cudownego Londynu, polecam! A jesienią druga seria.
Sherlock tam po prostu jest, ma też współlokatora Watsona, wynajmują mieszkanie na Baker Street (całkiem nowoczesne, ale fotele są takie jak w muzeum Sherlocka; filmowe mieszkanie nie jest na prawdziwej Baker Street, bo producenci doszli do wniosku, że nie ogarną, bo jest tam za duży ruch) i oczywiście rozwiązują zagadki.
Sherlock, grany przez Benedicta Cumberbatch’a (człowieka o niezwykle hipnotycznej powierzchowności) jest błyskotliwy, niesamowity, szybki, dużo mówi, bardzo dużo myśli. Sherlock BBC jest podobny do Sherlocka Guy’a Ritchie, tyle, że w wersji BBC jest on jeszcze większym socjopatą i ma nowsze gadżety z których chętnie korzysta. Jego wariactwa ładnie tonuje Watson, grany przez Martina Freeman’a, który również jest spostrzegawczy, ale jest jedynie tłem dla szalonego kolegi.
Pierwsza seria to trzy półtoragodzinne filmy, każdy o innej sprawie. Zagadek jest mnóstwo, wiele jest zwrotów akcji, jest zabawnie i interesująco, bo sposoby dochodzenia Sherlocka do rozwiązywania spraw są niesamowite. Poza tym z Watsonem biegają, jeżdżą i chodzą po Londynie 2010, techniki się nie boją i razem tworzą dream team do spraw niemożliwych.
Cztery i pół godziny świetnej zabawy, pięknego języka i cudownego Londynu, polecam! A jesienią druga seria.
illy
Dzisiaj skończyła mi się moja ulubiona kawa, a mianowicie illy. Natchneło mnie to do podzielenie się z wami moimi refleksjami na jej temat. Kawa ta pochodzi z Włoch i jest wytwarzana tylko w jednej mieszance, składającej się z samych ziaren arabiki. Kawy różnią się tylko stopniem palenia i formą w jakiej jest sprzedawana. Są to: kawa w ziarnach, mielona pod espresso, mielona pod mokę, saszetki ESE i kapsułki iperEspresso. W naszym domu najczęściej gości średnio palona illy zmielona pod mokę za to w pracy wybieram opcję espresso. Kawa pakowana jest w osłonie specjalnego gazu który powoduje że kawa wolniej wietrzeje i dłużej utrzymuje wspaniały aromat. W smaku illy jest bardzo delikatna i pozbawiona goryczkowego posmaku, a także kwasowości. Jak dla mnie to nawet wyczuwać słodkie posmaki. Moim zdaniem to najlepsza kawa jaką można dostać na wyciągnięcie ręki w różnej maści supermarketach.
Firma illy poza produkowaniem kawy, zajmuję się jeszcze produkcją ekspresów do espresso pod marką FrancisFrancis, w której bardzo podoba mi się retro futurystyczny wygląd. Poniżej przykład:
Firma illy poza produkowaniem kawy, zajmuję się jeszcze produkcją ekspresów do espresso pod marką FrancisFrancis, w której bardzo podoba mi się retro futurystyczny wygląd. Poniżej przykład:
Polecam ich stronę internetową, gdzie poza reklamowymi tekstami można poczytać o parzeniu i historii kawy www.illy.com
Subskrybuj:
Posty (Atom)