piątek, 23 grudnia 2011

93. In time


Kolejna aktorska próbka Justina Timberlake'a. Sam pomysł na film – bardzo dobry. Znajdujemy się w świecie, gdzie walutą jest czas. Za kawę dwie minuty, za bilet autobusowy pół godziny i tak dalej. Miasta są podzielone na dzielnice, z których nie ma szansy przedrzeć się dalej – bo trzeba mieć bardzo dużo czasu. Czyli generalnie – bieda ledwo łączy koniec z końcem, a bogacze w bezpiecznej odległości opływają w luksusy i czas właśnie. Dodatkowo, gdy kończy się 25 lat człowiek dostaje rok gratis i zatrzymuje się proces starzenia, więc wszyscy są piękni i młodzi, i trudno odróżnić żonę od córki. Jednak jeśli nie ma się czasu, to życie się kończy, jakby ktoś wyjął wtyczkę.

Główny bohater, grany przez Justina, mieszka w bardzo biednej dzielnicy i przez przypadek zostaje obdarowany kosmiczną ilością lat. Oczywiście wszyscy chcą mu je ukraść, on nie zdąża podzielić się czasem z matką, która umiera. To wszystko wpływa na jego decyzję, żeby wyrwać się ze swojej dzielnicy i i utrzeć trochę nosa bogaczom.

Na ekranie partneruje Timberlake'owi Amanda Seyfried. Nie ma między nimi jakiejś szczególnej chemii, a sam film jest taki sobie. Zamysł był naprawdę ciekawy, tylko realizacja nie wyszła tak do końca. Jest trochę drewnianie i bez polotu, ale spokojnie da się obejrzeć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz